Skupiam się na teraz. Zaczynam. Dziś jest środa. Nie poniedziałek. Moje nowe coś zaczyna się dziś. W środę.
W środę staram się rysować. Tak, poszłam na kurs. W domu nigdy nie mogę się zmusić do rysunku, poza tym nie umiem trzymać ołówka i rysować ładne linię, dlatego potrzebuję nauczyciela. Rysuję w studio miejskiego centrum kultury. Nie zawsze się udaję dotrzeć tam mianowicie w środę, ale dzięki pracy na zmiany udaje mi się zaoszczędzić 2-3 środy w miesiącu dla siebie. Swojej pasji.
Dziwnie, bo zawsze w przeddzień środy i w środę rano mam w głowie całą listę wymówek, że nie mogę pójść. Chore, prawda? Lubię i chcę nauczyć się rysować, ale szukam powodów rezygnacji z zajęć. Leniuchuję i zmuszam siebie. Zawsze to jest walka. Przypominam wtedy sobie, jak się czuję w trakcie i po zajęciach. Jest cudownie, bo jestem na zajęciach...sama! Kurs rysunku odbywa się w niepopularnych godzinach, poza tym to martwa natura (kto to lubi oprócz mnie?) dlatego pewnie na zajęciach tylko ja i nauczyciel. Takie indywidualne zajęcia. W studio jest ciepło, jasno i przytulnie, a ja to lubię. Prowadzący zajęć, Pan M., cudownie się ze mną dogaduje. Szczerze mówiąc, jestem małomówną, raczej się nie odzywam, tylko od czasu do czasu podaję oznaki życia, mrucząc "tak" i "aha", gdy Pan M. podpowiada gdzie i co poprawić, na co zwrócić uwagę. Mimo to Pan M. fantastycznie trafia w moje potrzeby: jest spokojny, skupia się na tym, co mi poszło dobrze, chwali :) Nie wyśmiewa, nie kpi, nie poniża moje pracy. To jest świetny nauczyciel i jest mi po prostu fajnie. Uczę się widzieć kształty, cienie, coraz lepiej idzie mi wydobywanie z siebie szkiców.
Dzisiaj dzięki własnemu lennictwu ledwo dałam się namówić na zajęcia. Znalazłam w domu kupę rzeczy do zrobienia. Raptem zachciało mi się umyć naczynia. Potem wytrzeć blat. Z balkonu tymczasem wołały uprane ubrania. Koty dwa razy nasrali do kuwety. Każdy kąt w domu krzyczał "umyj mnie", "poskładaj nas", "wytrzyj tam". Naprawdę było trudno się spakować.
Ale ja zrobiłam to. Wyszłam z domu, gdy wspomniałam sobie raptem o włączonej kuchence elektrycznej. Następnie przypomniałam swojej nerwice, że kuchenki nie włączałam. Przed zapakowaniem się w samochód musiałam trochę pogrzebać w pamięci wczorajszego dnia, aby odtworzyć w świadomości gdzie to auto, do licha, jest zaparkowane. Codziennie parkuję "przy szlabanie", "obok budki pck" albo "na górce". Każdorazowo zaglądam do dnia poprzedniego, odtwarzając minutę po minucie. Po co, gdy te trzy miejsca są blisko siebie? Nie mając tej wiedzy w głowie — panikuję. Nie ma żartów.
Nareszcie jadę!
Przede mną droga, która daje się łatwo pokonać w 12-15 minut pod warunkiem, że jest to dzień świąteczny z zamkniętymi galeriami. Wyszłam z domu 15 minut przed zajęciami i raczej trudno było o punktualność. Całe szczęście, że nie jestem w szkole ani na uczelni. Nie znoszę, gdy, spóźniając się, wszyscy na mnie zerkają (dlatego nigdy - prawie - i nigdzie się nie spóźniam). Droga była trochę zakorkowana. Mimo to dosyć szybko dotarłam do ronda. Czekał mnie skręt w lewo (2 pasy w prawo, 3 pasy prosto i 2 pasy w lewo). Udałoby się to zrobić w mgnieniu oka, gdyby nie ten korek i jakiś burak na ciężarówce, który, skręcając, stał tak fatalnie, że zatamował połowę ronda. Dzięki niemu nikt nie mógł przejechać. Trwało to.. Nie wiem.. Ile czasu zajmuje zmiana świateł na zielone (strzałka w lewo)? No właśnie. Kilka cennych minut. Ty, palancie, serio, trzeba było tu wjeżdżać, widząc, że samochody przed tobą się nie przesuwają naprzód? Zagniewałam się.
Póki gotowałam się, korek się rozluźnił. Dotarłam wreszcie do centrum kultury. Jest to wspaniałe miejsce, które swojej wspaniałości zawdzięcza darmowemu parkingu. Dzisiaj pech chciał, bym nie zobaczyła ani jednego wolnego miejsca. Na prawdę! Zero! Stałam przed schodami, tamując przejście, moim oczom ukazała się tabliczka z groźbą odholowania. Nie wysiadłam. Zerkam na zegar. Półgodziny mi zajęła droga, zostało 2:45 godzin zajęć. Całość trwa 3 godziny, ale nawet tyle czasu jest dla mnie często za mało. Marudzę przy szkicach, trudno mi idzie. Rysując kształty martwych natur, ledwo daję radę z symetrią. Bardzo dużo czasu marnuję na rysowanie prawej strony dzbanka, butelki, kubka. Autentycznie mam brak symetrii w umyśle.
Tymczasem wróćmy do zapchanego parkingu. Z centrum kultury wyszedł jakiś Pan, usiadł w samochód, włączył światła. Ucieszyłam się daremnie. Kolejne 12 minut Pan czyścił chusteczkami kierownicę, panel sterowania, całe wnętrze samochodu. WFT? Kurwa mać.
Wkurzałam się, stałam obok niego i patrzyłam wprost jak jakiś maniak. Nic z tego. Nie widział mnie. Albo udawał, że nie widzi. Czując, że zaraz wybuchnę, wysiadłam z samochodu, podeszłam do frajera, i... Z centrum kultury szybkim krokiem coś wyskoczyło (nie zauważyłam Pani czy Pan), usiadło i odjechało z miejsca obok.
Zostało 2,5 godziny. Wzięłam oddech (przecież idę się zrelaksować), uśmiechnęłam się do siebie, dając organizmowi do zrozumienia, żeby już sobie odpuścił. Pomimo to nadal czułam się wkurzona na tego kierowcę ciężarówki z ronda i tamtego samochodowego wycieracza paneli. Trudno.
Miałam dziś ze sobą węgiel. Dawno go kupiłam, może z dwa lata temu. Od tej pory ani razu nie użyłam, bojąc się go dotknąć (wiem, że on nie gryzie). Dziś jednak postanowiłam, że będzie to dzień odwagi. Musiałam w końcu wziąć węgiel w ręce.
Przerywając moje rozwagi, w studio zjawił się Pan M.
— Może chce dziś Pani narysować coś nowego? Tamtą gaśnicę?, - zapytał.